Być jak Camel Man – wzorce z dzieciństwa.

Czy przyjmujemy wzorce z dzieciństwa?

Pewex świątynia luksusu

Jeśli czytacie teraz ten wpis, a urodziliście się w okolicach lat 80’ w Polsce, to zapewne kojarzycie luksusową i prestiżową 🙂 jak na tamte czasy markę Pewex. Można spokojnie powiedzieć, że mieli poważną sieć sklepów. Tak około 840 lokalizacji. Tu link macie link, jeśli chcecie poczyta o Pewexie więcej – https://pl.wikipedia.org/wiki/Pewex

Tam za walutę (konkretnie dolary $) można było kupować różne wspaniałości jakich w Polsce w tamtych czasach absolutnie nie było i mało kto je widział lub o nich wiedział. Te Pewexy były trochę jak świątynie. Tajemnicze, nie dostępne i z innego świata.

Zazwyczaj stali przed nimi dziwni panowie w skórzanych kurtkach z wypchanymi kieszeniami – skupowali i sprzedawali dolary oraz niemieckie marki. Taki to był czas.

Dla mnie, wówczas kilkuletniego chłopca, Pewex był magicznym miejscem! Tak się poukładało, że miałem fart, że od czasu do czasu mogliśmy skoczyć na takie luksusowe zakupy za dolary. Mama pracowała za granicą i mogła pozwolić sobie na taką nonszalancję.

Levisy, Reeboki i inne wspaniałe marki

Zdarzały się Levis’y i buty Reeboka (był kiedyś taki jeden Pewex na ul. Stawki w Warszawie tam właśnie można było wyskoczyć na ciuchowy shopping). Co to była za ekstaza, emocje sięgały zenitu. Nie można było spać już ze dwie doby przed. Jak człowiek wchodził do tego przybytku to mnie jako dzieciakowi z emocji żołądek podchodził do gardła – serio serio. Tak się ekscytowałem.

Nie dosyć, że w tym Pewexie w warszawskim Intraco, tu link – https://pl.wikipedia.org/wiki/Intraco_(wie%C5%BCowiec)_/ można było kupić masę zagranicznych słodyczy, których normalnie nie oglądaliśmy na oczy, to jeszcze te opakowania. Każda marka brzmiała jak obłędna obietnica podróży. Dokądkolwiek, jak najdalej stąd. Weźmy np. batonik Bounty. Wąchało się go przez opakowanie, kontemplowało rodzaj materiału z jakiego zrobiono opakowanie, „wymacywało” jego kształty i zastanawiało się jaką obietnicę kryją. Kompletny kosmos. Marzyło się o kokosowym, tropikalnym raju przy każdym kęsie. Wyobraźnia działała szybciej niż stacja dyskietek w upragnionym komputerze Amiga. Takie czasy, co zrobić. Niezły trening dla wyobraźni i kreatywności.

Czasem wydaje mi się, że stąd tak bardzo polubiłem świat marketingu i marek, bo za każdą marką stoi historia i obietnica.

My jeszcze mieliśmy fart, dorastaliśmy już w trochę  później, na etapie np. liceum w czasach, gdzie dumnie paradowało się z puszką Coli i Snickersem w kieszeni. Na wypasie. W uszach dudnił Hey i Kazik, a w kieszeni kurtki miałem metalowy Walkman Sony lub Aiwa – taki super cienki z pilotem w słuchawkach – taki absolutny wyczes! Kto chodził ze mną do LO na Powiśle ten zna temat;)

No dobra i wracamy do historii z markami i ich obietnicą.

Pewex, Camel i dżungla

Kiedyś, pamiętam trochę jak przez mgłę, pojechaliśmy do Pewexu gdzieś chyba na warszawską Pragę, na pewno było to po drugiej stronie Wisły niż mieszkaliśmy. Miałem wtedy może z 9 lat. Zawsze tym „wyprawom” towarzyszyła ogromna ekscytacja.

Wchodzimy rozglądam się, zawsze szklana lada oddzielająca ekspedientkę od klienta. W tej ladzie wystawione skarby, kosmetyki, słodycze, sprzęt hi-fi i video.

Na ścianie wisiał plakat, nie pamiętam czy był to zwykły plakat, czy podświetlany kaseton z grafiką. Pamiętam tylko jedno, że totalnie się zawiesiłem. Patrzyłem na dżunglę, rzekę, terenowy samochód, faceta w wyprawowych ciuchach. Żółte logo z napisem CAMEL wisiało nad całym zdjęciem. Facet oczywiście palił papierosa, spokojnie i dumnie. A ja stałem zahipnotyzowany. Scenka jak z filmu przygodowego. Zamurowało mnie. Zamarzyłem o tym, by tam się znaleźć.

Jak to musi być w tej wodzie, czy są węże? Jak to musi być w tej dżungli? Gdzie to jest? Jakie przygody miewał, gdzie spał i co jadł. Czy często palił ognisko? Czy terenówka była jego? Czy był tam sam? Gdzie zamierzał dotrzeć? Wyglądał trochę jak Indiana Jones grany przez Harrisona Forda, znanego mi z filmów na kasetach Video.

Potem ten plakat oraz inne plakaty tej marki przewijały mi się od czasu do czasu. Jednak to wyjątkowe zdarzenie, jakby mnie zaczarowało. Zapomniałem o nim na wiele lat.  

Jest rok 2021

Dlaczego o tym piszę? Jest rok 2021. Minęły 34 lata. Brzmi trochę jak wstęp do Łowcy Androidów z Harrisonem Fordem – tyle, że tam był Listopad 2019 roku.

Jestem ojcem dwóch wspaniałych chłopaków Leona lat 16 i Pawcia lat ponad 5. Sam mam fotograficzną pamięć i łączę dane obrazy z wydarzeniami, odkąd pamiętam. Jak tylko zostałem ojcem starałem się, by moje chłopaki zapamiętywały poszczególne chwile – takie magiczne chwile. Tak przynajmniej ja to widziałem i miałem/mam małą nadzieję, że może im też coś zostanie z tego w pamięci. Z tych wyjątkowych chwil.

Nie raz słyszeliście pewnie powiedzenie „czym skorupka za młodu nasiąknie…” no i właśnie. Nasze doświadczenia nas budują i to od najmłodszych lat.

wzorce z dziecinstwa

Psycholodzy dziecięcy twierdzą, że najważniejsze jest pierwsze 5 lat życia dziecka. Właśnie w tym okresie nasze dzieci mogą najwięcej zaczerpnąć od świata i to je  „stworzy/zbuduje” jako przyszłego człowieka. Właśnie wtedy najwięcej czerpiemy od swoich rodziców i tak ważny jest ten wspólny czas. Potem zaczynamy doświadczać innych rzeczy. Pewnie trochę tak jest. Nie przeczę.

Zazwyczaj czeka nas przedszkole, rówieśnicy, szkoła, kolejna szkoła i idziemy pod linijkę. Oczywiście nie wszyscy, ale ogromna większość.

Wiem jednak, że te wyjątkowe chwile i momenty są ultra ważne. Wiadomo, że są ważne dla nas rodziców, lecz dla naszych dzieci są jeszcze ważniejsze. Kodują je w wyjątkowy sposób, zazwyczaj podświadomie. Potem te chwile wracają po wielu latach jako wspaniałe, wyjątkowe obrazy. Ile to razy słyszeliśmy, jak Tata zabrał syna na ryby lub na wycieczkę w góry, ile to razy pamiętamy ognisko w lesie pod namiotami, czy pierwsze lekcje konnej jazdy. Może ktoś pamięta spacer w nocy lub nad morzem. Ktoś inny wyjazd na mazury. Ktoś lekcję na nartach. Możliwości są tysiące, miliony, miliardy. Ja pamiętam wiele z nich, ale to na inny materiał.

A co z momentami, chwilami tak bardzo ważnymi dla naszych dzieciaków? Jak my rodzice tworzymy swoim dzieciom takie wyjątkowe, dobre chwile? Czy zastanawiamy się nad tym? Czy je planujemy? Czy chcemy, żeby czegoś specjalnego doświadczyły i zapamiętały?

Pamiętam takie chwile z moimi synami zarówno z Leonem jak i z Pawciem. Ciągle staram się je tworzyć i kodować – im i sobie. Świadomy tego, że być może to dla mnie są bardziej wyjątkowe i tylko ja je takimi zapamiętam. Nawet jeśli, to było warto i jest nadal.

A jak to było? Kilka takich momentów z wielu.

Pamiętam, było to chyba w 2008r. Mój starszy syn Leon miał wtedy 3 lata, leżał na plaży małymi pleckami na wilgotnym, drobnym piasku. Była to rajska wyspa Lang Tengah z białym paskiem, turkusową wodą i pokryta dżunglą, w północno-wschodniej części Malezji.

Udawał Spidermana – wtedy na niego miał fazę. Patrzył zaczarowanymi oczami w zielone korony palm kokosowych strzelając do nich z rąk niewidzialną pajęczyną. Potem zbieraliśmy kokosy i grzebaliśmy w piachu. Proste czynności, magiczne chwile.

palma w dzungli

Pamiętam też jak czytałem mu do snu książkę „O tym jak tata pokazał mi wszechświat” o tę właśnie https://www.empik.com/jak-tata-pokazal-mi-wszechswiat-stark-ulf,prod1080071,ksiazka-p?gclid=CjwKCAjw6qqDBhB-EiwACBs6x8v0b4djTClRVww9RpeQz6_355AMdyoifk-Wi2G317aPXotjfAOANRoCo8YQAvD_BwE&gclsrc=aw.ds

To były wspaniałe chwile, czytałem, a on trzymał mnie małą rączką za palec u dłoni zasypiając. Fajna książka, i to bardzo. Jak Leon już wyrósł – odziedziczył ją młodszy syn Pawcio.

Pawcio słuchał z zapartym tchem jak tata opowiada o gwiazdach, niebie i przygodach jakie czekają na łące podczas wieczornego spaceru. Potem przez zaspane oczy pyta mnie „Tato pójdziemy tam?  Zabierzesz mnie? Pokażesz mi te gwiazdy?”

Jeśli jesteś rodzicem, masz wyobraźnię lub zwyczajnie jesteś czujny na emocje – wiesz jak ważny to moment. Wiesz co wtedy czujesz. To ten moment. Kiedy potwierdzasz i potem to wspólnie realizujecie.

Pamiętam chwilę, gdy byłem z Leonem we Włoszech, byliśmy w Toskanii, wypożyczyliśmy piękny, czerwony skuter Vespa w Pizie. Skierowaliśmy się w stronę Livorno jadąc nabrzeżem. Minęliśmy je. Gnaliśmy skuterem w kaskach, asfaltową drogą z widokiem na turkusowe morze po prawej, łapiąc w koszulki ciepły wiatr i czasem muchy. Mimo to byliśmy uśmiechnięci i szczęśliwi. Leon wczepiał się mocno swoimi rękami we mnie i tak sobie podróżowaliśmy wybrzeżem. Frajda!

Zatrzymaliśmy się w jednej restauracji z obłędnym widokiem na morze. Leon wsuwał pyszną pastę z sosem pomidorowym. Potem, po obiedzie zeszliśmy na dół krętą ścieżką wśród zielonych krzaków. Zobaczyliśmy turkusową wodę i skały. Surowe, urzekające. Dziko i pięknie. Ludzie leżeli w małych grupkach opalając się i od czasu do czasu wskakując do wody. Pamiętam jak dziś, zobaczyliśmy siedzącego blisko wody Włocha, łowił z morza jeżowce i łyżeczką zjadał je od razu, świeże. Ten kto wie o czym mówię, zdaje sobie sprawę z jakości i wyjątkowości produktu.

Usiedliśmy nieopodal, cieszyliśmy się słońcem, pięknym kolorem morza, a dookoła cudowna woda i skały. Rzuciliśmy naszą torbę wodoodporną North Face w miarę wysoko wraz z aparatem, dokumentami itd. Rozłożyliśmy ręczniki i wskoczyłem z synem do wody. Trochę pływaliśmy mieliśmy maskę i rurkę. Szukaliśmy ryb. Potem, w pewnej chwili dziwnie zawiało, a prąd popchnął mnie agresywnie. Poczułem mocny prąd wodny pchający mnie nachalnie do przodu, wprost na skały. Potem następne uderzenie i następne coraz to mocniejsze. Fale były coraz mocniejsze i szybsze. Leon też to zauważył i był już przy skałach, woda docisnęła go do ostrych kamieni mocno uderzył piszczelą zdzierając sobie boleśnie skórę. Wiedziałem co się święci, nie wiedziałem jeszcze dlaczego! Starałem się dopłynąć do skał najszybciej jak się da i pomóc Leonowi wyjść wyżej na skały oraz nie uderzyć w nie z całym impetem fal jakie mnie dopychały.

Wyskoczyliśmy w końcu niezdarnie z wody raniąc sobie nogi i dłonie o ostre jak brzytwy krawędzie skał.

Woda uderzała falami coraz mocniej. Wręcz zalewała skały i miejsce, w którym wcześniej siedzieliśmy. Zdążyłem złapać ramię od torby i rzucić ją wyżej dalej na skały, żeby nie porwała jej woda.

Leon wdrapał się jeszcze wyżej, przerażony i spanikowany. Patrzył na swoją krwawiącą nogę i na moją zdartą skórę z piszczeli i uda. Krew zaczynała się sączyć z ran.

Woda porwała nam kaski ze skał, jego i mój. Nie było mowy o bezpiecznym powrocie. Nie zastanawiając się długo wskoczyłem do wody, fale unosiły kaski coraz to dalej i dalej od skalistego nabrzeża. Powiedziałem Leonowi, aby czekał, że zaraz wracam tylko je zgarnę. Fale unosiły je coraz dalej, noga krwawiła, a sól morska szczypała cholernie.

Pamiętam, że w końcu je dopadłem. Płynąłem najszybciej jak umiałem i jak się dało. Zobaczyłem też powód naszej przygody. Mijającą nas w dali, wielką motorówkę z kilkoma ogromnymi silnikami, która przepłynęła zbyt blisko wybrzeża tworząc ogromne fale, które zepchnęły nas na skaliste wybrzeże.

Wróciłem, wyściskaliśmy się. Ucałowałem go. Pamiętam jak dziś, bałem się i to bardzo. O nas dwóch. Zdałem sobie sprawę jak niewiele potrzeba do prawdziwej tragedii i jak nieprzewidywalne jest morze i natura.

Wróciliśmy szczęśliwie do Pizy, mieliśmy nauczkę, ja miałem nauczkę. To jedna z historii, która na zawsze zostanie mi w pamięci.

No, ale miało być o tych dobrych wspomnieniach, tych kamieniach milowych. Dotychczas było ich na szczęście sporo. Przynajmniej tak mi się wydaje. Czy moi synowie mieli ich równie dużo? Może się kiedyś przekonam, usłyszę od nich, a może nie. Może będą trzymać te chwile dla siebie, racząc się dobrymi wspólnie przeżytymi momentami. Wzorcami jakie chcąc nie chcąc zaczerpnęli. To doświadczenia ich zbudowały w jakimś stopniu, jak nasze doświadczenia nas wszystkich.

Pamiętam, wyjazd z Pawciem miał wtedy, ze 3 lata. Była zima. Ostro padał śnieg. Wybraliśmy się z Kasią i z Pawciem na weekend w góry. Dojechaliśmy do naszego miejsca w Suchej Beskidzkiej, gdzieś na wąskiej, zasypanej śniegiem drodze.

wzorce z dziecinstwa

Wypakowaliśmy się, rozpaliliśmy w kominku. Młody szalał. Cieszył się jak wściekły. Ubrany w kombinezon, czapkę, szalik wybiegł chwiejącym się krokiem z domku wprost w ogromne śnieżne zaspy. Wybiegł i zanurkował. Cały. Normalnie znikł. Miał czołówkę i ja miałem. Wyciągnąłem go ze śniegu szybko wycierając i otrzepując buzię.

Potem biegaliśmy po śniegu i tarzaliśmy się w nim. Pawcio śmiał się ciągle. Noc dookoła. Gwiazdy. Magia. Ten śmiech pamiętam do dziś. Brzmi w mojej głowie.

Pamiętam jak Pawcio siedział, na podróżnych torbach i naszych plecakach w zatłoczonym po sufit, lokalnym pociągu na Sri Lance. Jak się wyginał i jak patrzył na przewijający się za oknami wyspiarski krajobraz.

Być jak Camel Man.

Odkąd zacząłem odkrywać świat na własną rękę, zawsze ciągnęło mnie do dżungli i egzotycznych miejsc. Na początku była Malezja i jej wyspy. Podróżowałem do Singapuru, tam było kilka dni na aklimatyzację, potem wsiadaliśmy w autobus z naszymi plecakami i docieraliśmy do obskurnego miasteczka Mersing na wschodnim wybrzeżu Malezji. Transfer motorówką na wyspę Tioman i tam podróż jeepem na drugą stronę wyspy do praktycznie pustej plaży Juara.

Tak było kiedyś w 2004 roku. Wtedy pierwszy raz odwiedziłem Malezję. Pamiętam wielogodzinny marsz z plaży Juara do portu po zakupy. Pamiętam tropikalny deszcz około południa w połowie drogi. Ogromna ilość błota i wody. Gorąc i duchotę. Owady, moskity i inne robactwo. Ogromną ścianę drzew i roślin dookoła. Liczyliśmy na to, że do portu dojdziemy na własnych nogach. Z powrotem miał nas przywieźć jeep. Niestety ostro padało. Mimo wielu prób, już na pierwszym ostrym podjeździe, jeep odpuścił. Kierowca przeprosił nas i powiedział, że musimy wrócić na piechotę. Nie ma możliwości nas zwieźć do Juary. I zostaliśmy w dżungli z torbami zakupów, głównie cennych alkoholi na wieczorne degustacje i rumu pasującego do wyspiarskich ognisk na plaży.

Pamiętam tę drogę, pamiętam zmęczenia i kaca męczącego mnie po ostatniej ciężkiej imprezie. Pamiętam, jak trudno stawiało się krok za krokiem w rozmokniętej, kleistej i błotnistej drodze. Buty i spodnie czyściłem długo. Spodnie nie puściły koloru czerwonego błota z dżungli, nigdy.

Potem trafiłem na inne wyspy. Zbierałem kokosy. Paliłem wieczorne ogniska. Łowiłem ryby. Wycinałem liście bananowców, by następnie użyć ich do pieczenia ryb. Potem pojechałem na Karaiby i tam odkrywałem, wspólnie ze znajomymi niesamowite plaże, jak chociażby rajską Mayreau. Wyspę Saint Lucia z jej dwoma szczytami Pitons i inne miejscówki. Znów dżungle i tropikalny raj.

Potem nadszedł czas wyprawy na Tahiti, odkrywaliśmy najdalej położone miejsce na świecie od naszego domu- Polinezję francuską. Katamaran i 3 tygodnie w podróży. Katamaran i wyspy. Plaże, zatoki. Dżungla. Poszukiwania, egzotycznych owoców i kwiatów. Palenie ognisk na plaży i smażenie ryb nad ogniskiem lub na grillu. Pieczenie ryb w liściach bananowca było normą. Ryba nie spali się za szybko i jest bardziej soczysta. Zwłaszcza te świeżo złowione na otwartym morzu nocą, bo takie też się zdarzały.

Pamiętam upalne, duszne poranki i fale lekko uderzające w burtę katamaranu. Ból głowy, po wypitej, zbyt dużej ilości alkoholu. Kąpiel w morzu wraz z przepływającymi obok płaszczkami. I zachody słońca. Niemożliwe. Niewiarygodne. Spektakle jak najlepszy teatr.

I tak zastanawiam się co mnie do tego wszystkiego natchnęło. Czyżby koleś z reklamy papierosów z lat 80 tych. Kim on w ogóle był? I tu trochę grzebnąłem w sieci. Nazywał się Bob Beck. Miał ksywkę Camel Man lub Camel Guy. Po prostu koleś od Cameli.

Pracował dla koncernu tytoniowego R.J. Reynolds – właściciela marki Camel. Kim był i jaka była wizja twórców kampanii? Bob wszedł w rolę podróżnika i poszukiwacza przygód. Jego szorstki wygląd, niezależna natura i cel, który nigdy nie był oczywisty idealnie leżały w tej roli. Jak był postrzegany i odczytywany? Jako twardy i kompetentny facet, który poradzi sobie w każdym miejscu na świecie i zawsze. Podobno w dokumentach firmowych był opisany jako poszukiwacz przygód, archeolog, fotograf. Fakt wyglądał trochę na faceta, który nie musi mieć pracy i nie przejmuje się finansami. Stał się idealnym wzorem do naśladowania, zwłaszcza dla młodszej grupy potencjalnych klientów tytoniowego giganta. Bob wtedy miał 50 lat i był idealnym “autorytetem” lub “mentorem” dla młodych mężczyzn w grupie 18-30. Wszyscy marzyli o przeżyciu przygody, wyrwaniu się ze standardów życia i codziennych udręk. Lata 80 nie były łatwe w Stanach i nie rozpieszczały.

Bob stał się trochę taką legendą epoki vintage. Jak dobrze poszukacie w necie, można kupić stare reklamy Cameli z gazet. Jest klimat.

Bob żył z tej pracy przez wiele lat i podobno zwiedził wiele miejsc na świecie. Ponieważ był aktorem, po karierze zawodowej zajął się społecznie teatrem gdzieś w Kalifornii. Zmarł w 2008 roku na raka. Więcej info znajdziecie w sieci.

Dziś świat się mocno zmienił na szczęście. Już na szczęście nie wierzymy już w abstrakcyjny wizerunek podróżnika wspinającego się po górach czy przemierzającego dżunglę z papierosem w ustach. Kiedyś nas to nie raziło i raczej nikt się nad tym nie zastanawiał. Wyglądał męsko :). Wzory się zmieniają i akurat ta zmiana dotycząca palenia tytoniu jest naprawdę dobra. Sam miałem kiedyś taki okres, że paliłem i to był wielki błąd. Od wielu, wielu lat nie palę i bardzo się z tego cieszę.

Czy reklama Cameli widziana przeze mnie, gdy bylem małolatem w Pewexie w latach 80′ tak bardzo rozbudziła moją wyobraźnię, że za wszelką cenę chciałem być jak facet w podróżniczych ciuchach zwiedzający różne zakamarki świata? Może tak. Może to wpływ, oglądanych programów z Tony Halikiem w młodości, może to wpływ książek Alfreda Szklarskiego o Tomku Wilmowskim. Może wpływ książek Jacka Pałkiewicza, którego w końcu miałem okazję kiedyś poznać dzięki mojemu Tacie osobiście przy wspólnym ognisku. Może wszystkiego razem.

Wiem, że czasy się bardzo zmieniły i możemy wszystko obejrzeć w sieci. Możemy zobaczyć prawie każdą plażę i prawie każdy zakątek ziemi. Możemy łatwo kupić bilet i polecieć na zorganizowany 2 tygodniowy urlop w 5 gwiazdkowym hotelu lub wybrać się na wyjazd trekingowy w dowolną część świata. Wszystko jest łatwe i w miarę przystępne.

Niedostępność gdzieś zniknęła, jest łatwiej, szybciej, bliżej. Cele już nie są tak odległe i nie robią już takiego wrażenia. Tym bardziej miło wspominam te marzenia i fantazje o dalekich podróżach i niesamowitych krainach.

Co do wzorców z dzieciństwa, każdy ma swoją historię. Ja chyba podświadomie zapamiętałem gościa z reklam papierosów Camel. Ktoś mógł zobaczyć, film lub przeczytać książkę. Może usłyszał opowieść lub pamięta swojego bohatera z lat dzieciństwa. Ile osób tyle wersji, a każda na swój sposób ciekawa. Najważniejsze chyba jest to, że poprzez swoje działania możemy tworzyć naprawdę fajne i dobre wzorce dla naszych dzieciaków. Możemy sami projektować wspaniałe chwile i dobre wspomnienia na całe lata.

Jeśli szukacie innych ciekawych miejsc i materiałów na naszym blogu polecamy Wam materiał o Malezji i świetnym mieście, do którego warto wpaść na kilka dni https://zycietoevent.pl/malezja-malakka/

UWAGA! Marka Camel została użyta w tym materiale jako przykład kampanii marketingowej. Jestem przeciwnikiem palenia tytoniu i uważam, że jest szkodliwy.

Pozdrawiam

Paweł Paszek-Pietruch

Bądź na bieżąco